Samochod mielismy odebrac o 12. Zatem madre dzieci dzien wczesniej zadzwonily do Enterprise coby nas zabrali z Karoliny kolezanki domu na miejsce wypozyczenia naszego samochodziku. Pani jakos nie rozumiala co Wojtek chce od niej. Ale zmienila lokalizacje wypozyczenia coby oni mieli blizej i omowilismy sie na 11:30.
Znajac nasze szczescie nie powinnismy sie gonic z pakowaniem "z rana" bowiem do 12 nikt nie przyjechal. Wkurzylismy sie i zadzwonilismy do jakiegos pobliskiego Enterprise zeby nas szanownie odebrali. Przyjechala po chwili Pani Polka, ktora mile nas przeprowadzila przez biurokracje, a w nagrode dostalismy piekniutki zolciutki samochodzik sportowy... Karolinka sie zakochala!!! ;-)
Zatem wyruszylismy w droge...
Po drodze mielismy milion chyba postojow, a to na kawke, a to cukierka, a toaletka... no coz nikt z nas nie przyzwyczajony do dlogich tras ;-). W dodatku te ograniczenia predkosci i brak GPS... Takim sposobem ani sie nie zorientowalismy jak sie zrobilo ciemno. Na szczescie wzdluz trasy miedzystanowej 80 co jakies ok 20 mil sa postoje takie gdzie mozna zjasc, wypic, postac, co sie chce... maja tam takze darmowy telefon z wielkim ekranem na ktorym sa pokazane wszystkie przydrozne motele. W ten oto sposob "zarezerwowalismy" sobie motel w miescie o nazwie Mentor, co w zasadzie bylo jeszcze daleko przed nami :-). Twardo Wojtus "przemknal"przez Cleveland a potem to juz jak z bicza strzelil zjazd 193. Wtedy naszym ocza ukazal sie motel DAYS INN... Zasypialismy wiec wprowadzilismy sie do niego poooooozno w nocy ;-).
Pokoik bardzo nardzo przyzwoity, jak w hotelu za $150 za noc.
Rano, bardzo rano sniadanko "kontynentalne" i w droge.