W kolejny dzien wolny Wroncia und Ficus postanowili wykonczyc sie po wykanczajacych dwoch tygodniach pracy bez przerwy udajac sie ku przygodzie zwanej raftingiem, czyli po polskiemu splywem w dol rzeki w pontonie ze smiercia w oczach i krzykiem wydobywajacym sie z ust.
Zatem wstali my fest z rana (to wazne, gdyz byli my po pubie), szybkie sniadanko i w droge...
Na miejscu rozdali sprzet, szybka instrukcja jak nie zginac, jak sie z wody wyciagac, jak wioslowac, jak z kamieni sie wybujac w pontonie... Caly czas jednak Nas zastanawialo kiedy nam dadza jakies kaski...???
Nie dali bo jak sie okazalo rzeka byla spokojniejsza niz Dunajec, ale kamieni do omijania mnostwo, a zabawy w postaci lania sie woda, kradziezy wiaderek do wylewania wody i wiosel oraz zrzucania z lodek bylo po pachy.
Tak spedzilismy kilka godzin (jakies 4) w wodzie. Pogoda byla super, sloneczko prazylo, wiec skorki nam zdeczka "przypalilo" (ale zaznaczamy, ze nie mocno, nic nam nie jest).
I tak nam minal dzionek caly... jutro do roboty... ;-((((((