Doczekalismy sie wreszcie dnia wolnego, ale to malo, doczekalismy sie wreszcie dnia wolnego w ktory mozemy sie wreszcie wyspac :-D. Tak tez zrobilismy i obudzilismy sie z samego rana o 11 ;-). Wypoczeci i gotowi na wyzwania udalismy sie na sniadanko (a dokladniej to byl lunch o 12). Po sniadanku dorwalismy pomywacza z rodowodem Hamerykanskim coby nam bidokom karty kredytowej uzyczyl by zabukowac bilety do Czikago. Bo musiacie wiedziec, iz ten kraj - potega swiata nie pomyslala, ze ktos moze chciec uzyc zagranicznej karty kredytowej by zakupic jakis bilet przez internet lub telefon. Tu trzeba miec amerykanska karte kredytowa i amerykanski adres bilingowy... No koment... Niestety ku naszemu szczesciu bilety podskoczyly o 100% swojej ceny. Podczas poszukiwan alternatywy na lot do Czikago okazalo sie, ze oprocz karty i adresu nalezy byc takze czlonkiem jakis klubow zwiazanych z linia lotnicza... Takze troszeczke nas to przeroslo... Historia ta jednak konczy sie dobrze nazajutrz gdy swiezi na umysle, nie podirytowani Hameryka zasiedlismy przed komputerem i krok po kroku zabukowalismy nasze upragnione bileciki przy pomocy amerykanskiej karty amerykanskiego pomywacza amerykanskich obozowych garuf... ;-) :-D
Nie mniej jednak powrucmy do opowiesci z dnia "dzisiejszego". Pelni podirytowania Hameryka spakowalismy sie i wyruszylismy zoltym amerykanskim szkolnym autobusem by zobaczyc prawdziwa gre w amerykanskiego baseball'a... Zanosilo sie na deszczyk... Na miejscu kupilismy gadzety kibica, piweczko, hot-doga i zasiedlismy na wymarzonym miejscu kibica... niestety jak sie okazalo niezadaszone miejsce to bylo, a ze zaczelo padac to moklismy oczekujac na gre... czekalismy godzine. Odwolali gre... Wiec udalismy sie do domu... jUhuuuu... Wszyscy stwierdzili, ze amerykanski baseball jest ekstra, nigdy go nie zapomnimy!!! ;-)